Top

Majówka 29.IV-03.V.2013

Na tegoroczną majówkę postanowiliśmy wybrać się na Węgry i Rumunię. Pomysł z Rumunią podrzucił plecaczek kilka dni przed samym wyjazdem. Osobiście nigdy bym nie zaryzykował wybrać się do tego jak się okazało pięknego kraju na poczciwym GS 500, ale pomyśleliśmy „a niech tam”.

Wyjechaliśmy 29.05.2013 i naszym celem było Hajduszoboszlo. Przejście graniczne za Bukowiną Tatrzańską i dalej droga na Porad. Pogoda dopisywała, aczkolwiek dopiero po zjechaniu z Karpat daleko za Popradem poczuliśmy prawdziwe lato. Wszystko kwitło na biało, zielono i jakkolwiek chciałeś.

Późnym popołudniem dojechaliśmy do Hajduszoboszlo gdzie czekał na nas zarezerwowany nocleg. Warunki extra, najtaniej ze wszystkich noclegów bo tylko 10000Ft za dwie noce. Wieczorem wybraliśmy się obczaić baseny i nazajutrz z samego rana uderzyliśmy na termy. Wody borowinowe po 38 ®C, w powietrzu 34 stopni C, słońce, Langosz czyli standardowy węgierski klimat. Zrobiliśmy sobie dzień wytchnienia.

Planem na środę była Rumunia czyli kulminacja naszej wyprawy. Wyjechaliśmy raniutko w stronę Oradei i na granicy pierwsze zdziwienie. Panowie policjanty sprawdzają dokumenty. Niby UE, niby Strefa Schengen a jednak. Bacząc na naszych sąsiadów, człowiek trochę się odzwyczaił od takich kontroli granicznych. No nic, jedziemy dalej. Oradea – piękne miasto, niczym nie ustępujące polskim metropoliom. Drogi w sumie takie same jak u nas, przynajmniej te krajowe chociaż nie do końca o czym za chwile. Kierujemy się na wschód aby potem odbić na południe w góry na drogę 1R. Tam dopiero zaczyna się piękno Rumunii, wjeżdżamy do kolejnych wiosek i okazuje się, że czas się zatrzymał. Widok jak w Bieszczadach. Większość żyje z lasu i drzewa. Tereny piękne.

Łącznie przez góry mieliśmy do przejechania 80km z czego na 16km skończył się asfalt czyli 20km/h drogą szutrową. Przygoda nie do opisania. Po zjechaniu z gór łapie nas sporych rozmiarów burza ale na szczęście przy drodze stoi przystanek. Lecimy dalej. Widoki piękne, droga dobra, ludzie się przyglądają. Przychodzi czas na obiad. Zatrzymujemy się w jakieś restauracji przydrożnej i chcemy zamówić coś „traditional”. Na pytanie do kelnerki czy mówi po angielsku dostaje odpowiedź, że troszkę i jest to naprawdę troszkę. Pytam więc o coś regionalnego ale nie za bardzo jest jak się dogadać i nagle od stołu wstaje chłopak, tutejszy, siermiężny chłop w czapce, podchodzi i myślę od razu że będzie ciekawie :D, a on po angielsku pyta czy może w czymś pomóc. Zamurowało mnie :D. Zjedliśmy, szału nie było. Pojechaliśmy dalej. Przed granicą postanowiliśmy wydać naszą rumuńską walutę na pizze i tak też się stało. Generalnie taniocha :D. Przejechaliśmy na stronę węgierską i tam znaleźliśmy na spontanie nocleg. Podsumowując Rumunię na pierwszym miejscu, muszę powiedzieć, że opowieści krążące o tym pięknym kraju są mitami. Nie ma tam strasznej biedy, biegających dzieci, odkręcających koło na czerwonym świetle Rumunów. To wszystko mit. W mieście jest tak jak u nas, na wsi tak jak w Polsce wschodniej, jest pięknie, cicho i nie ma tam przeklinających Polaków, których jest na Węgrzech więcej niż Węgrów. Przez chwilę się nie baliśmy, nic nam nie groziło i na pewno tam wrócimy.

Czwarty dzień to podróż do dobrze znanego nam Bogacsa. Miejscowość niedaleko Egeru, o charakterze winnym aczkolwiek nie tak komercyjnie jak Eger. Litr naprawdę dobrego wina kosztuje około 7zł więc bierzemy ile się da, oczywiście próbując wcześniej po lampce to w tej to w innej winniczne.

Dzień piąty to powrót do domu. O 5 rano budzi nas potężna burza ale dwie godziny później niebo jest czyste i piękne. Pakujemy się i wracamy. Przed polską granicą łapie nas „czarna” burza i towarzyszy nam do samego Krakowa.

Generalnie wypad extra, koszt to jakieś 900-1000zł. Zrobiliśmy 1400km i GS 500 nie zawiódł :D. Planujemy w przyszłym roku „bujnąć” się do Bułgarii nad Morze Czarne przez Trasę Transfograską gdyż Rumunia przypadła nam do gustu.

Mateusz (Małysz)

Powrót